Od
jakiegoś czasu w domu Kagamiego zaczęły pojawiać się niewielkie
bukieciki kwiatów.
W sumie, nie do końca były
to bukieciki, po prostu dwa, czy trzy kwiaty przewiązane wstążeczką,
czasami cienkim sznurkiem. Kagami nie miał swojego ogródka, więc
podejrzewałem, że kupuje je, lub dostaje od jakiejś dziewczyny,
która ubzdurała sobie, że go kocha.
X X X X X
- Kto by się spodziewał
takiej ulewy? - westchnął Kagami, zrzucając z siebie przemoczoną
koszulkę. Tego dnia było ciepło, choć słońce pozostawało
ukryte za chmurami, więc jako, że Kagami i ja mieliśmy wolne,
postanowiliśmy udać się na boisko, żeby pograć w kosza. Ulewa
zaskoczyła nas i choć natychmiast ruszyliśmy biegiem do domu
Kagamiego, który był bliżej, byliśmy cali przemoczeni. - Mam
nadzieję, że się nie przeziębimy. Uh, powinniśmy wziąć gorący
prysznic... Możesz iść pierwszy do łazienki, zaraz przyniosę ci
ubranie na zmianę.
- Dzięki. - mruknąłem
cicho, również zdejmując mokre ubrania.
- Łazienka wolna. -
poinformowałem go, przysiadając na jednym z krzeseł.
- Okey. - skinął głową,
krojąc marchewkę. - Umyję się i podam kolację. Co powiesz na
kurczaka curry?
- Mniam. - posłałem
Kagamiemu uśmiech, na co on zaczerwienił się i wyłączywszy
wcześniej gaz, wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia.
- Kagami? Wszystko w
porządku? - zawołałem, z niepokojem spoglądając w tamtą stronę.
- O-oi, Kagami... Dzwonić
po lekarza? - wydukałem, wpatrując się w czerwoną kropelkę,
która powoli sunęła po jego ręce.
- Wyjdź stąd... -
wyszeptał, wciąż z dłońmi przy twarzy.
- Nie zostawię cię! Ty
krwawisz...
- Wyjdź stąd! -
krzyknął, otwierając oczy. Wciąż lśniły od łez, pełne były
przerażenia i bólu.
- T... Taiga... -
wyjąkałem, łapiąc go za dłoń. Nie obchodziło mnie, że był
ubrudzony krwią. Róże upadły na podłogę, zapomniane, gdy tylko
zrobiłem krok w stronę Kagamiego, depcząc je. - Co to ma
znaczyć?... W-wytłumacz mi...
-Nie... Daiki... nie. -
Kagami pokręcił głową, wyrywając dłoń z mojego uścisku. - Weź
sobie moją parasolkę i idź do domu. Nie przejmuj się mną, n...
nic mi nie jest...
-Przestań zachowywać
się w taki sposób! - wrzasnąłem, łapiąc go za koszulkę i
popychając na ścianę. - Nie pierdol, że nic ci nie jest, Taiga!
Właśnie wyplułeś róże z kolcami, krwawisz, do cholery! W
dodatku...! P-pocałowałeś mnie... - zarumieniłem się, puszczając
go. Wbiłem wzrok w podłogę, zaciskając pięści. - J-jeżeli to
jakiś durny żart, to ci przypierdolę...
- To wcale nie jest...! -
zawołał, po czym raptownie umilkł. - Chodźmy do kuchni. Wszystko
ci wyjaśnię...
- Jestem chory. -
powiedział cicho. Tak cicho, że wydawało mi się, iż się przesłyszałem.
- C... co?
- Jestem chory. - Kagami
powtórzył, zaciskając jedną rękę na kubku.
- A-ale...
- Proszę, Aomine, nie
przerywaj mi. - Taiga uniósł dłoń, na co natychmiast zamilkłem,
skinąłem jedynie głową, pozwalając mu mówić. - Ta choroba
to... hanahaki... Wiesz na czym polega?
-Hanahaki polega na tym,
że chory wypluwa, wyrzyguje lub wykaszluje płatki kwiatów, później
całe kwiaty. Z czasem kwiaty blokują drogi oddechowe i się umiera.
- Nie ma jakiegoś
sposobu, żeby to wyleczyć? W ogóle, jak to się stało, że na nią
chorujesz? Ktoś cię zaraził? Jak to działa? - pytałem nerwowo,
czując jak dłonie zaczynają trząść mi się pod stołem. Myśl o tym, że
Kagami wkrótce umrze...
- Zakochałem się. -
kolejna cicha odpowiedź. Kolejne głuche uderzenie serca. Kolejne
łzy, spływające po policzkach.
- Zakochałeś się? To
dlatego chorujesz? Taiga...
- Hanahaki to choroba
miłości. - zaczął tłumaczyć, przecierając mokre policzki. -
Pojawia się, kiedy zakochasz się w kimś kto nie odwzajemnia twoich
uczuć. Są dwa sposoby, aby wyleczyć tą chorobę. Pierwsza to
odwzajemnienie uczuć, ale nawet na to nie liczę, a druga...
operacja, polegająca na wycięciu kwiatów z ciała, ale wtedy
znikają wszystkie wspomnienia, wszystkie uczucia do tej osoby, a
ja... nie chcę tego. Skoro wiem, że mnie nie pokocha, chcę
pamiętać ją do końca życia i cieszyć się miłością którą
ją darzę, nawet jeśli nie pozostało mi wiele czasu.
- Kto to? - złapałem
Kagamiego za dłoń i ścisnąłem mocno. Nie chciałem pokazywać
mu, że się trzęsę, ale teraz nie obchodziło mnie to. Chciałem,
żeby Taiga żył. - Powiedz mi, kto to, a pomogę ci ją zdobyć!
Zrobię wszystko, bylebyś żył, Taiga! Dlatego... powiedz mi...
proszę...
- To ty... - Kagami
ścisnął moją dłoń, uśmiechając się przez łzy. - To zawsze
byłeś ty, Daiki. Nigdy nie kochałem nikogo przed tobą, nikogo nie
mógłbym pokochać bardziej niż ciebie... Proszę, nie płacz...
- J-jak mam nie płakać?
- załkałem, jedną z dłoni, tą którą nie trzymałem Kagamiego
wsunąłem sobie między włosy i pociągnąłem mocno. - Jak mam nie
płakać, kiedy wiem, że umierasz? Kiedy wiem, że umierasz przeze
mnie...
- Kocham cię, Daiki. -
wyszeptał w moje wargi. Pokiwałem głową, nie chcąc oderwać od
niego ust, nawet gdybym się teraz od niego odsunął, w głowie
miałbym pustkę. - Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię...
- Przepraszam, Taiga. -
zapłakałem po kilku minutach, a może godzinach, gdy w końcu się
od siebie oderwaliśmy. Wtuliłem twarz w jego szyję, poczułem jak
zacisnął dłonie na mojej koszulce. - Przepraszam... Zrobię
wszystko... wszystko, by się w tobie zakochać. Przepraszam... nie
zasługujesz na mnie... przepraszam...
- Kocham cię...
Kurde to takie smutne :( napisz chociaz jak to sie skonczylo noo :(
OdpowiedzUsuń